Sheeiren
- Hinata!
Wiecie jak to jest, gdy wasz nastrój balansuje na
granicy przepaści i nagle coś małego, nieistotnego, kompletnie niewartego
waszego zdenerwowania przeważa szalę, a wasza wściekłość ma ogromną ochotę na
ujrzenie światła dziennego? Już wcześniej z całych sił strofowałam się, żeby
wstrzymywać rękę i nie odrąbać Akemii głowy, a Sasuke czegoś bardziej dla
faceta ważniejszego niż głowa, aby teraz wybuchnąć? Nie, Imai, nie zrobisz
tego...
- Sasukeee! - w momencie, gdy myślałam, że nie
mogło być gorzej pojawiła się Hyuuga. O! Lista osób którym padło na mózg
posiada już kolejną pozycję: Akemii, Stefan i Hinata. Do trzech razy sztuka,
hm?
- Hinata, zaczekaj! - w powietrzu rozległ się głos
Fumisuke, lecz nigdzie nie było jej widać. To zastanawiające.
- Hę? - wyrwało się Itachiemu, który również
patrzył na pędzącą w naszą stronę dziewczynę. Czekaliśmy w napięciu na to, co
owa dziewoja zrobi, gdyż Sasuke stał obok nas z wyciągniętą kataną, a ja
przytrzymywałam ramię Akemii, które jeszcze chwilę temu miałam ochotę wykręcić.
Młodszy z braci napiął mięśnie, gdy Hinata zatrzymała się centymetr przed jego
kataną z zaciekawieniem wyciągając do przodu palec, którym dźgnęła go
delikatnie w klatkę piersiową.
- Sa-su-ke-kun? - wyglądała jak mała zagubiona w
ciemności dziewczynka, której przed oczami postawiono źródło światła.
Rozluźniłam się i zmrużyłam oczy. Coś jest definitywnie nie tak.
Sasuke najwyraźniej zdziwiony jej zachowaniem
opuścił broń i także zaczął jej się czujnie przypatrywać. Chcąc czy nie,
rzuciłam kątem oka na Itachiego, który na powrót stał się jakiś zimny i
niedostępny. Nie dlatego, że chował wszystko pod maską kpiny, ironii i
sarkazmu, jak ja. To było coś więcej. Coś z czym jeszcze nie miałam do
czynienia.
- To ja - mruknął, chowając katanę.
- Czy on… czy on…? - miałam wrażenie, że nagle
atmosfera pełna gróźb i chęci walki, stała się nad wyraz smutna i wręcz ckliwa.
Hinata kojarzyła mi się z obłąkaną idiotką, która mimo granatowych włosów,
idealnie wpasowywała się w kryteria przeciętnej blondynki, lecz teraz w ogóle
jej nie przypominała.
- Nie - padła odpowiedź z ust chłopaka, a ona
zaczęła drżeć. Imai, pomyśl.
Cała ich trójka była z Konohy. To jasne, że musieli
się znać i to chyba nie najgorzej, jeżeli Hinata pojawiła się przy Sasuke w
trybie natychmiastowym. Itachi coś ukrywa i może być to związane z tym, że jej
nie kojarzy. Hyuuga spytała się o kogoś, a Sasuke zaprzeczył.
Popatrzyłam na dziewczynę, która właśnie upadła na
kolana. Spojrzałam przelotnie również na Akemii, z której uszedł cały jej
Nikirowski entuzjazm, po czym znów wróciłam mentalnie do poprzedniej kwestii.
Myśl, Imai, myśl. To nie takie trudne … … … Kabum! To takie proste? Wyraźnie
powiedziała “on”. Myślała więc, że Konoha ocalała, a razem z nią wszyscy jej
bliscy, a szczególnie on. Oj, głupia. Trzymałaś się nadziei, a spotkał cię
jedynie zawód. Zacznij się przyzwyczajać.
- Hej, zrób coś - szepnęła Akemii, lekko niepewna
swych słów. Sasuke zdębiał mając przed sobą dziewczynę klęczącą u jego stóp,
Nikiro była jedynie zdolna, żeby mi się wyżalić, a Itachi… Itachi był ponad
tym.
Westchnęłam i ruszyłam do przodu. Po chwili znalazłam
się koło Hinaty. Ukucnęłam obok niej i dopiero teraz zobaczyłam łzy, które
zdążyły już zmoczyć kawałeczek ziemi. Patrzyłam na nią dwojako: po co ryczysz
głupia dziewucho?; mogę ci tylko współczuć.
- Przecież chyba nie spodziewałaś się, że twoi
bliscy przeżyli, prawda? - spytałam cicho, a Sasuke prychnął.
- Hinata. Z całej Konohy zostaliśmy tylko my, Gai i
jeszcze kilkoro ludzi, których nazwisk nie pamiętam. A, i Minji - chłopak przez
moment wydawał się zdegustowany, lecz po chwili ponownie wrócił do swojego
wcześniejszego oblicza, w którym nie było nawet krzty współczucia - To, że
Naruto uszedł z życiem wynosiło mniej niż jeden procent - po tych słowach, ta
rozryczała się na dobre, a na moich ustach pojawił się grymas, a przez uczucie
smutku przebijała się niecierpliwość i zażenowanie.
- Wstawaj, nie masz co płakać - powiedziałam,
prostując się, a Akemii popatrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. Wróciłam na
pozycję obok niej i musiałam przyznać, że wyglądaliśmy z deka dziwnie.
- No i co żeś zrobiła? - syknęła, a jej twarz
ponownie zrobiła się czerwona.
- Co się plujesz?
- Miałaś ją pocieszyć!
- Nie. Miałam coś zrobić, to różnica - przystanęłam
na jednej nodze, a zawodzenie Hinaty dopiero się rozkręcało.
- Masz serce z kamienia! - rzuciła, podchodząc do
dziewczyny. Tak jak ja wcześniej kucnęła przy niej i zaczęła coś mówić.
Popatrzyłam na chłopaków, po czym dyskretnie kiwnęłam głową w kierunku kwatery.
Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu, bo nie potrafiłam wmawiać ludziom tego, z
czym sama się nie zgadzałam. A o to właśnie chodzi w polepszaniu nastrojów. Na
nakłamaniu o tym, że będzie dobrze i zapewnieniu, że przed nimi stoi piękna
brama ze złota i wystarczy przez nią przejść, aby zasmakować szczęścia. Gówno
prawda.
Oni ruszyli za mną, zostawiając nasz płaczący
duecik w tyle. Nadal myślałam, gdzie do cholery znajdowała się Fumisuke, jeśli
wcześniej słyszeliśmy jej krzyk, ale miałam ważniejsze sprawy na głowie, niż
nasza wiejska modelka i jej życiowe problemy. Włożyłam ręce w kieszenie, chcąc
odpędzić od siebie wspomnienia pierwszego dnia po apokalipsie i to uczucie
wszechogarniającej pustki, które właśnie postanowiło znów mnie dręczyć.
- Możecie mi wyjaśnić, co to było? - spytałam,
przerywając tę napiętą ciszę. Gdy po jakiś dziesięciu sekundach nie otrzymałam
odpowiedzi, spojrzałam na nich i postawę “nie mów do mnie, ale patrz na mnie,
bo jest to jedyna rzecz której jesteś godna”, prychnęłam i spojrzałam przed
siebie. Skręciliśmy w prawo, na skróty. Po blisko minucie ostrego marszu
dotarliśmy do wejścia do podziemi. Nie oglądając się za siebie zeszłam na dół,
gdzie powitała nas ciemność. Odpięłam latarkę z miejsca gdzie powinno być
zapasowe kunai i włączyłam ją, a jasność ogarnęła większość korytarza. Schody zaskrzypiały,
co oznaczało, że “panowie noszący tyłek wyżej niż powinni” zeszli za mną.
- Sheeiren, to ty?! - zawołał jeden z bliźniaków,
chyba Atsui. Byłam już blisko drzwi, więc nie czułam potrzeby, aby im
odpowiedzieć. Przekroczyłam próg, a przed moją twarzą śmignęło kunai. Złapałam
rękę jego właściciela i unieruchomiłam.
- To jednak ty - fuknął chłopak, masując obolałe
miejsce, kiedy już go puściłam - mogłaś mi odpowiedzieć.
- Bo nie mam lepszych rzeczy do roboty - fuknęłam,
podchodząc do okratowanych okienek przy suficie, które zasłonięte były
szmatami, aby słońce nie wdzierało się do środka, a my mieli chociaż złudne
poczucie zimna - rozgośćcie się - powiedziałam, gdyż bracia nadal stali w
progu. Weszli dopiero, gdy w pokoju zrobiło się szaro - zdjęłam pierwszą
zasłonkę. Jasność zawitała do kwatery, kiedy zdarłam drugą. Znajdowaliśmy się w
budynku starego, cywilnego więzienia - stąd te kraty. Osobiście, już dawno
przestałam przejmować się atmosferą tego miejsca. Kiedyś działałaby na mnie
przytłaczająco. Teraz? Teraz już mało co mnie przytłacza.
- A kim jesteście? - spytał jeden z bliźniaków,
który odważył się odezwać. Sasuke spojrzał na Itachiego, który sceptycznie
rozglądał się po pomieszczeniu, mając brata gdzieś.
- To jest Itachi, a ja nazywam się Sasuke. Jesteśmy
z Konohy.
- Nowi ocaleni! - drugi z bliźniaków wyłonił się
zza filaru, bacznie przypatrując się nowym.
- Coś w tym guście.
- Chcecie coś do picia? - spytałam, rozglądając się
za miską, która jeszcze kilka godzin temu leżała na wysypisku Akemii.
- A co możesz nam zaoferować? - prychnął Sasuke,
wyraźnie czymś niezadowolony.
- Nie prowokuj mnie - warknęłam i usiadłam na
przeciwko nich na kocu, z zaginioną jeszcze przed chwilą miską w ręce.
- Tak, możesz coś dać - odpowiedział Itachi,
zdejmując z siebie plecak.
- O, dziękuję za pozwolenie - syknęłam, składając
odpowiednie pieczęcie, aby napełnić naczynie wodą.
- Widzieliście mutantów?
- No właśnie!
- Widzieliście?! - przekrzykiwał jeden drugiego, co
tylko utrudniało mi koncentrację. Nad miską pojawiła się chmurka, z której
wylało się tyle deszczu, aby zapełnić daną przestrzeń.
- Deszczówka? - oboje zignorowali irytujących
bliźniaków, którzy z wielkim oburzeniem klapnęli na tyłkach, złorzecząc pod
nosem, lecz Sasuke był skory, aby wygłosić swoją kpiącą opinię.
- A czego się spodziewałeś?
- To jak z tymi mutantami?
- No jak, jak?
- Zamknijcie się, bo jak nie, to wam pomogę -
warknęłam, gromiąc ich wzrokiem. Gdzie do cholery jest Akemii? - Więc co
zaobserwowaliście przez miesiąc podróży? - spytałam, podając im miskę. Sasuke
zaczął pić, a Itachi postanowił łaskawie się odezwać.
- Minęliśmy kilka większych wiosek, w tym
Sunę. Tam przy życiu pozostali jedynie cywile, którym bliżej było do załamania
nerwowego niż normalnego stanu. W pozostałych miejscowościach też nie
znaleźliśmy nic ciekawego.
- Tutaj też nie mamy najwidoczniej czego szukać -
prychnął Sasuke, skończywszy pić.
- Z czym masz problem, co? - usłyszałam skrzypienie
schodów.
- Czemu odsłoniłaś okno? Przecież zaraz będzie tu
sauna – powiedziała Akemii, wszedłszy do kwatery.
- Czasem trzeba tu wywietrzyć. - Przekrzywiłam
głowę, mając dość kłótni na dziś - Dowiedziałaś się czegoś ciekawego?
- Niczego poza tym, że Hinata sięgnęła
moralnego dołka i, że Fumisuke utknęła w wyschniętej studni.
- Wyciągnęłaś ją?
- A po co? - rzuciła, siadając obok, a ja
popatrzyłam na nią dziwnie. Nasza Akemii o wielkim sercu i dobroci, co najmniej
nieprzejednanej, nie pomogła koleżance w potrzebie? Już miałam ochotę się
spytać czy dobrze sie czuje, ale na szczęście zrezygnowałam.
- Więc tak - zaczął Itachi, skupiając na sobie
naszą uwagę - sprawa jest prosta. Idziecie z nami, czy nie? - dobrze
wiedziałam, że z nimi pójdę, ale coś nie pozwoliło mi się odezwać, znowu -
przyda nam się twój deszcz - wskazał na mnie - i twoje... Twoje...
- Gwiazdy - mruknęła Akemii.
- Właśnie, gwiazdy - poprawiłam swojego kucyka,
chcąc zebrać myśli do kupy. Wreszcie uda nam się stąd wyrwać?
- A do czego wy możecie nam się przydać? -
spytałam, z wielkim zaangażowaniem oglądając swoje paznokcie. Sasuke wyglądał
na zaskoczonego, a Itachi uniósł jedną brew do góry, gdyż oboje chyba nie
takiej odpowiedzi się spodziewali.
- Co masz na myśli?
- Ja potrafię przyzwać deszcz, czyli sprawę
pragnienia mamy załatwioną. Akemii może wskazać nam kierunek, dzięki czemu nie
zabłądzimy. A wy? Równie dobrze możemy wyruszyć same - po tych słowach nastała
cisza. Jedyną reakcją tu obecnych był oddech Nikiro, który znacznie
przyspieszył, a ona sama zacisnęła dłonie na kocu. Wiem, że zagrałam dość
ryzykownie, ale to oni są na naszym terenie. Nie na odwrót. Miałam jednak
wrażenie, że nie siedziała przed nami dwójka przeciętnych shinobi. Coś kazało
mi tak myśleć, a prowadziło to jedynie do myślenia o konsekwencjach swych słów
i zachowań, przez co musiałam bardziej rozważnie się wypowiadać. Niedobrze.
- Mamy – zaczął Sasuke, wyglądając na zamyślonego –
pewne sposoby na pewne sprawy.
- Na przykład?
- Nie będziemy streszczać wam naszego życiorysu,
aby to udowodnić. Pewnie byłaby to najlepsza historia jaką kiedykolwiek
słyszałyście, ale wybaczcie, nie dzisiaj.
- Zarozumiały dupek – prychnęłam, ponownie zerkając
na Akemii, która dziwnie długo siedziała cicho.
- My wiemy co chcemy zrobić, gdy znajdziemy
pozostałych ocalałych, a wy? – spytał Itachi, odstawiając pustą miskę na bok.
- Pewnie chcą znaleźć męża, zrobić sobie dwójkę
dzieci, zbudować dom i posadzić wielkie drzewo. Skądś wytrzasną sobie wielkiego
labradora i tyle będzie im do szczęścia potrzebne – odpowiedział za nas Sasuke,
patrząc się na nas wyzywająco.
- To ty szukałeś pretendentki na żonę, młody. –
Starszy z braci przechylił głowę, a ten drugi wyglądał na co najmniej
zdenerwowanego.
- To tylko twoje urojone fantazje – warknął,
ostentacyjnie krzyżując ręce na piersi. Nikiro nadal siedziała w ciszy,
zaciskając co chwilę swoje pięści i wyraźnie unikając mojego wzroku.
- Wracając do tematu – chrząknął Itachi – Jeśli tak
cudownie i wspaniale poradziłybyście sobie same, dlaczego nie odeszłyście już,
hmm, miesiąc temu? - Pochylił się do przodu, wlepiając we mnie te swoje czarne
oczy, przewiercające mnie na wlot, a ja nagle poczułam się przy nim strasznie
malutka. Opanuj się, Imai.
- Bo nie nadszedł jeszcze odpowiedni moment - odparłam,
nie spuszczając z niego swojego spojrzenia, starając się udowodnić, że jego
zachowanie nie robi na mnie żadnego wrażenia.
- Jeśli przechytrzyła was pułapka na jakiegoś
nieudolnego zwierzaka, to naprawdę sobie poradzicie, nie ma co – Sasuke ponownie
dał upust swojej naturze egoistycznego dupka, a mi zrobiło się trochę żal
blondynki. Przecież skąd miała przypuszczać, że w przeszukanym przez nas
wielokrotnie już lesie, zostanie zastawiona świeża pułapka? Można się z niej
pośmiać, ale wszystko ma swoje granice.
- Akemii została tylko unieruchomiona. To ja mogłam
was otruć, gdyż wypiliście tę wodę nawet nie patrząc, czy czegoś nie dosypałam.
Ona byłaby uwięziona, a wy martwi – syknęłam, przelotnie znów kontrolując stan
Nikiro, któremu daleko było do normalności. Sasuke prychnął, a Itachi popatrzył
na mnie, głęboko nad czymś myśląc.
- Ja wypiłem jako drugi, nie wrzucaj nas do jednego
worka – rzucił i miałam dziwne wrażenie, że wraca ten jego dobry humorek.
- Co to miało znaczyć? – rzucił Sasuke, patrząc na
niego spod zmrużonych powiek.
- Nie zacząłeś się nagle dusić, nie rzygałeś –
zaczął wyliczać na palcach, dumnie unosząc głowę do góry – nie zemdlałeś, nie –
Poparzył na niego od góry do dołu. – umarłeś, jak widać, nie…
- Skończ i przestań pierdolić – przerwał mu brat,
co chwilę patrząc na Akemii, o którą naprawdę zaczęłam się martwić. Jak widać
chyba dosięgło go jakieś tycie, tycie poczucie winy, lecz nie mógł on znać
prawdziwej przyczyny jej dziwnego stanu. Nikiro, tylko nie mów, że to to o czym
myślę…
- Zluzuj – zniknął ten poważny Itachi, a powróciła
jego taneczna wersja, która nazwała Akemii aniołem, a mnie diablicą. Hmpf.
- Więc kiedy nadejdzie ten chwalebny moment, gdy
opuścicie bezpieczne mury swojej wioseczki? – Sasuke nadal pozostał gburem,
mimo poprawy nastroju brata.
- Dziś - syknęłam.
- Nie - Akemii mruknęła cicho, rozluźniając dłonie.
- Co nie? - spytałam poirytowana. Dopiero co
odniosłam nad nimi jakieś psychiczne zwycięstwo, a ona od razu musi to psuć?
- Ja nie idę - oświadczyła, unikając mojego
spojrzenia.
- Jak to?
- Nie jestem gotowa, żeby stąd odejść…
- A-ale o czym ty mówisz? – odchyliłam się do tyłu,
zastanawiając się, dlaczego musi odstawiać takie cyrki.
- Ja nie potrafię tak wszystkiego tu zostawić –
powiedziała cicho, bawiąc się dłońmi, a w pomieszczeniu ponownie zapanowała
cisza – nawet przed apokalipsą rzadko wychodziłam poza granice wioski. Podróże
są po prostu nie dla mnie…
- Przecież możesz wziąć te swoje klamoty…
- Nie.
- Co ty chcesz mi powiedzieć? – warknęłam,
pochylając się nad nią.
- Że tu zostaję, nie chcę podróżować, iść w
nieznane. Nie chcę…
- Akemii do cholery, ile ty masz lat, żeby w taki
sposób się argumentować?! - wyrzuciłam ręce do góry, a moja złość ponownie
ujrzała światło dzienne - mamy idealną okazję, żeby się stąd wyrwać!
- Kiedy ja nie chcę!
- Nikiro!
- Nie krzycz na mnie! - wrzasnęła, chowając twarz w
dłoniach.
- Mam dość. - Wstałam i wyszłam, nie patrząc za
siebie. Minęłam korytarz i ponownie znalazłam się na powierzchni. Wskoczyłam na
reszki pierwszego lepszego budynku i skakałam aż w moim polu widzenia pojawił
się mały park, znajdujący się na terenach dzielnicy mojego klanu. Było tu
trochę drzew, a ja spokojnie mogłam znaleźć się w ich cieniu i spokojnie
pomyśleć o przyczynach humorków Nikiro, które co najmniej mnie deprymowały.
- Kuso! - krzyknęłam, gdy moja stopa
ześlizgnęła się z granicy wielkiego kawałka gruzu, a ja upadłam na ziemię.
Imai, ty idiotko. To był już ostatni budynek! Złapałam się za prawą kostkę,
która wygięła się w stronę niepożądaną. - Żebyś skończyła w piekle, Akemii -
syknęłam, próbując wstać.
Kulejąc i klnąc pod nosem, w końcu weszłam w mały
lasek, lecz usiadłam dopiero, gdy wokół mnie były same drzewa, a tego pięknego
krajobrazu nie zakłócały już ruiny mojej rodzinnej wioski.
Akemii, z czym masz taki wielki problem? Jesteśmy
tu trzy miesiące i z dnia na dzień jest coraz gorzej. Przecież możesz wziąć ze
sobą te swoje klamoty...
Prychnęłam na własne myśli. Za dużo się
zastanawiam… Musiałam się zrelaksować, jakkolwiek ale szybko. Eh. Popatrzyłam
na moja kostkę z politowaniem. Pstryknęłam palcami, a nad nią pojawiła się
mała, szara chmurka z której obficie zaczął lać się zimny deszcz, który choć
może trochę zmniejszy opuchliznę, która niechybnie rosła.
Westchnęłam, opierając się o pień i zadzierając
głowę do góry. Przez liście przebijało się słońce, rażąc mnie w oczy. Po
apokalipsie nasz klimat się zmienił. Od tego czasu deszcz sam z siebie padał
tylko kilkakrotnie, a nie tak jak kiedyś, cały czas, co nie powiem ale
przeszkadzało mi bardzo. Kocham deszcz, a on tak samo jak wszystko i wszyscy co
mi bliskie, zniknął w przeciągu paru sekund. Chciałam deszczu, teraz w tym
momencie. Miałam dość słońca.
Dezaktywowałam poprzednie jutsu, po czym złożyłam
pieczecie, a nad całym laskiem pojawiła się duża chmura. Rozluźniłam ręce i
pstryknęłam, a deszcz lunął natychmiast. Wyciągnęłam dłoń przed siebie aby
poczuć zimne kropelki na swojej skórze, które przebiły się przez barierę liści
z korony drzewa.
- Idź własną droga, bo w tym cały sens istnienia,
żeby umieć żyć - przez odgłosy deszczu przedarł się mój głos, intonujący
piosenkę mojego taty, która pozwalała wrócić mi do przeszłości chociaż na chwilę
- bez znieczulenia, bez niepotrzebnych niespełnienia, myśli złych - zaczął mi
się on jednak załamywać, bo nagle chciałam mieć przy sobie siostrę i rodziców.
Rina, moja ruda bliźniaczka szturchnęłaby mnie pewnie w ramię, ewentualnie
zaczęła się kłócić, mama upiekłaby ciasto, a tata włączyłby w telewizji mecz i
śmiałby się z naszej reprezentacji podświadomie mnie do tego zmuszając.
Kogo miałam przy sobie? Jakiegoś samotnego kruka,
siedzącego na trawie pół metra ode mnie, którego czarne jak smoła oczy obserwowały
mnie uważnie - jak na deszczu łza. Cały ten świat nie znaczy nic a nic, nie - w
kącikach moich oczu wezbrały się się łzy, a ja tak bardzo tego nie chciałam.
Przyciągnęłam kolana pod brodę, ignorując ból w kostce i objęłam nogi ramionami
- chwila która trwa, może być najlepszą z twoich chwil - pociągnęłam nosem, gdy
zimny deszcz zmoczył mnie już całkowicie. Ponownie dziś uniosłam głowę do
nieba, na którym stworzyła się ogromna tęcza - najlepszą z twoich chwil.
- *to tekst piosenki Dżemu - „Do kołyski”
Akemii
Zadarłam wysoko głowę – musiałam w końcu wyglądać
despotycznie, prawie jak następczyni Sheeiren. Brakowało mi jej przywódczej
smykałki, bystrego oka i dopatrywania się niejasności, i może dlatego w oczach
braci nie ujrzałam krzty szacunku wobec mnie. Nic dziwnego. Byłam przemoknięta,
marzłam, a Atusi i Usui szczebiotali bez przerwy o mutantach i dręczyli tym
gości.
Tylko to rozładowywało atmosferę. Gdybym była tutaj
bez bliźniaków, ciążyłoby mi milczenie. Słyszałam o Uchihach z legend, które
przywiali do Ame podróżnicy. Klan nie słynął z niczego dobrego. Pamiętałam
także, że w ich rodzinnym gronie wydarzyło się coś zatrważającego, odbijającego
się na całej Konosze, ale odezwały się przejawy mojej amnezji po apokalipsie i
reszta wspomnień była już tylko zlepkiem głosów; szeptów i krzyków. Nie
potrafiłam wyłapać z nich pojedynczego słówka, więc zrezygnowałam od razu.
- Krowa z twarzą kobiety? – dziwił się Itachi,
patrząc na Usuiego, który oplatał ramionami jeden z filarów. W innych
okolicznościach przestrzegłabym go przed lichą konstrukcją budowali, ale teraz
nie umiałam się na to zdobyć. Akemii, no dalej, nie bądź tchórzem!
Kiedy miałam otworzyć usta, Sasuke skwitował
domysły bliźniaka.
- To bujdy, Itachi, nie słuchaj ich. Nawet jeżeli w
wyniku wybuchów coś takiego miałoby miejsce, to monstrum nie dałoby rady
przetrwać w swoim stanie i tych warunkach.
- Chciałbym to zobaczyć – Atsui dołączył do brata i
oboje zaczęli krążyć wokół filaru, przytrzymując go jedną ręką. Przyzwyczaiłam
się do tego, że rozsadzała ich energia, ale Uchihowie patrzyli na nich jak na
czubków.
Obroń ich Akemii, błagało moje dobre serce. Imai
miała rację. Dlaczego, do diabła nie pomogłam Fumisuke, widząc ją na dnie
studni, trzęsącą ramionami i bezradną?
Mogłabym zrobić to teraz.
- Idę pomóc Fumisuke – poinformowałam braci, ale
młodszy, Sasuke, podniósł się z miejsca.
- Najpierw podaj nam konkretny powód, z którego
utrudniasz nasze zadanie?
- Tych dwoje może zająć się koleżanką. – Itachi
wcale mi nie pomagał, ponaglając chłopczyków w stronę prastarych drzwi
wyjściowych. Górne, zaokrąglone rogi naprawdę czyniły z tego prastare wejście
do krypty. – Wiecie gdzie jest studnia, zgadza się?
- Wiemy – odrzekli chórem, wystarczająco
niechętnie, bym mogła zaproponować podmianę, ale spojrzenia podróżników wybiły
mi to z głowy. Oczekiwali rozmowy na poziome. Jak równy z równym. Pewnie nawet
nie chcieliby zabrać mnie ze sobą, gdyby Imai wyjawiła im skąd pochodzę.
Bliźniaki uciekły przez wejście, dość głośno
rozprawiając na temat sztywnej postawy Sasuke, na co ofiara ich plotek
ściągnęła brwi.
- Bachory.
- To nie są bachory – wyrwało mi się. Początkowo
chciałam zdusić resztę w sobie, ale część mnie kazała mi dokończyć: - To dzieci
– powiedziałam więc. – Mają prawo się tak zachowywać.
- Lubisz dzieci – zauważył Itachi.
- Bez podejrzeń o pedofilię, proszę. Są urocze, to
tyle.
- Czym są twoje „klamoty”? – zapytał rzeczowo
Sasuke, akcentując słowo użyte wcześniej przez Shee. Możliwe, że podejrzewał
mnie o kolekcjonowanie znalezionej broni, zbiór czegoś… użytecznego. Nie mogłam
się zmusić do wyznania mu prawdy.
Zbieram pozytywki, biżuterię, ramki zdjęć, te puste
i te, które zachowały fotografię w całości. Liczyłam, że będzie to bodziec
pobudzający wspomnienia. Były gdzieś w otchłani mojego umysłu, przebłyskiwały
mi przed oczami, w najmniej spodziewanych momentach. Marzyłam, żeby zatrzymać
ich obecność na dłużej.
Ale prawdę ukryłam.
- To nic ważnego. – Zabrzmiałam szczerzę, pomijając
piekące policzki. Jednak w tym świetle Sasuke nie mógł tego dostrzec. – Kunai,
shurikeny.
Jego oczy rozbłysły. Choć narzędzia, którymi
dysponowali wyglądały jak wyjęte ze sklepowego witrażu, niemniej podejrzewałam,
że usiłują zaopatrzyć się w więcej takich cacek. Uch, świetnie! Nie miałam w
zanadrzu ani jednego kunai, którego mogłoby dorównywać stanom ich własnych.
Kunai z Ame były wyżarte przez rdzę, na tyle mocno, że zniszczyły się ich równe
krawędzie i w rezultacie brakowało im ostrości. Och, kłamczucha z ciebie!
- Broń będzie potrzebna – stwierdził Itachi. – Dużo
broni. Spotkaliśmy już na drodze wielu i prawie każdy miał poważne problemy
psychiczne.
- Dla każdego z nas apokalipsa była szokiem. To
musiało nimi wstrząsnąć. Utrata bliskich, domu, terytoriów… - snułam, zbyt
poważnie jak na mnie i Imai mogłaby mi to wypomnieć.
Sasuke prychnął.
- Czy musisz wszystkich usprawiedliwiać?
Ci ludzie żyli jak dzikie bestie, próbowali nas zabić, jeśli nie pożreć. Obawiamy
się, że może rozwinąć się kanibalizm.
- Wiesz o czym mowa. – Itachi próbował mi to
sprecyzować. – Nie każdy miał tyle szczęścia, co my, ty i Sheeiren. Niektórzy
zostali sami. Brak kontaktu z ludźmi, świadomość straty, to wszystko odbiło się
na ich zdrowiu, a wiadomo, że człowiek został zaprogramowany tak, żeby
przetrwać za wszelką cenę. Samotni ludzie mogą posunąć się do najgorszego.
- Wtedy to nie będą już ludzie. – Wzdrygnęłam się.
Wyobraźnia podsunęła mi wizję Usuiego, umazanego krwią, zdyszanego,
przyczajonego jak tygrys, gotowego do ataku, do… zjedzenia mnie. Chryste!
- Bez obaw, do kanibala mi daleko – uśmiechnął się
dwuznacznie Itachi i przez chwilę pomyślałam, że zrobił w życiu coś gorszego
niż kanibalizm. Moja mina chyba dała mu do myślenia.
- Gdzie Sheeiren? - spytał Sasuke.
- Snuje się po wiosce.
- Po wiosce?
- Standard. Chyba każdy lubi pobyć chwilę w
samotności. Nawet ja czasami niewystarczająco doceniam obecność innych wokół
mnie. Chyba pójdę jej poszukać.
- Najpierw przemyśl swoje zachowanie – rzucił do
mnie Sasuke. Prawie tak oskarżycielsko jak oburzony rodzic. – Jest cień szansy,
dziewczyno. Możemy ustabilizować sytuację… całego świata shinobi, ale potrzeba
chęci, a nie niewytłumaczalnych lęków. Ktoś kiedyś mi
powiedział, że jeśli nie zrobisz ani kroku naprzód, nic samo od siebie nie
napatoczy ci się pod nogi. Sama musisz zdobywać okazję.
Okej, tym razem delikatniej uświadomił mi
nierozsądne postępowanie. Byłam mu za to wdzięczna i okazałam to lekkim
uśmiechem. Fumisuke była wystarczająco odpowiedzialna, by porządnie zająć się
rozbrykanymi bliźniakami. Czystą wodę los oszczędził nam w strumyku, a
jedzenie, które przynieśliśmy ze sobą na cotygodniowym dzieleniu się zdobyczami
starczyłoby na miesiąc, jak nie więcej. Poza tym Fumisuke wiedziała, że na
gruzowisku można niejednokrotnie zdobyć skarb, tak cenny i kosztowny, że często
powstrzymywało się przed modlitwom do niebios, okazaniu szczęścia istotą
wyższym, tym, którzy sprawują władzę, tym, którzy ją również zaniedbali i
próbują wynagrodzić nam to maleńkimi kroczkami. Takimi jak odkrycie
marynowanych warzyw w słoiku. Przy suchych owsiankach były rarytasem.
- Idę jej szukać – powiedziałam do braci.
- Wobec tego idziesz z nami? – zapytał Sasuke.
- Muszę sprawić, żeby coś w końcu mi się pod te
nogi napatoczyło, prawda? – Częściowo odzyskałam nastrój, z którego słynęłam w
małym gronie ocalałych. Niepoważna, niezdarna, gadatliwa, nieposłuszna Akemii
zaczęła wynurzać się z głębin serca, gdzie zepchnęli ją poprzednio ci dwaj
podróżnicy z Konohy. Nie mogłam zakładać, że żadnemu z nich nie dorównuję do
pięt, muszę się sama o tym przekonać i w miarę możliwości zrobić wszystko, by prześcignąć
w umiejętnościach całą trojkę razem wziętą – Sasuke, Sheeiren i Itachiego.
Poradzę sobie.
Radziłam przez cały życie, czekając na gwiazdy. A
zmierzch powolutku nadchodził i przyciemniał szarość nieba. Tak, moja szansa!
Pokaże im, co potrafię!
- Wasze wspomnienia również nie są w całości? –
zapytał mnie Sasuke. Od dłuższego czasu podążali za mną jak cienie, choć wcale
od nich tego nie wymagałam. Mogli przeczekać w podziemiach aż znajdę Sheeiren,
tymczasem oni pomogli mi przeszukać okolice w pobliżu gruzowisk i peryferia
Ame. Imai nierzadko zapuszczała się tam, gdy za dużo mówiłam, wałkując temat
rodziny. A naszych rodzin nie było. Sheeiren doskonale o tym wiedziała i
niespecjalnie podobało jej się, że działam jak budzik alarmowy, przypominając o
stracie w nieregularnych odstępach czasu.
Z lekkim opóźnieniem odpowiedziałam Sasuke, kiwając
tylko głową. Właśnie weszliśmy do lasu, głośnych od krakania wron i łopotu ich
skrzydeł. Po apokalipsie lasy nie były już nigdy tak zielone, jak trzy miesiące
temu. Wyglądały jak krajobraz jesienny z tą różnicą, że brakowało ślicznych
liści leżących u podnóży drzew. Ziemia była nijaka, z pojedynczymi źdźbłami
trawy i listkami obgryzionymi przez larwy i inne stworzonka.
Pokazałam braciom, że kierując się na wschód, możemy
znaleźć ją pod jednym z drzew. Kiedyś kpiła ze mnie, że nie mam odwagi, by
wejść w las sama. Dzisiaj zrobiłam to z dwojgiem nieznajomych i nie odczuwałam
żadnej różnicy.
- Z koleżanką byłaś bardziej gadatliwa. – Sasuke
znów rozerwał ciszę i nie mogłam uwierzyć, że pieklił się za moje milczenie.
- Przy niej lepiej się czuję – odbąknęłam mu.
I wiedziałam co właśnie się wydarzyło. Otóż
Uchihowie, potomkowie legendarnego klanu Konohy, uznali mnie za nietowarzyską i
nudną. To była moja specjalność. Wywieranie na ludziach mylnego wrażenia, bo
tak naprawdę kiepsko się przy nich czułam, a do Sheeiren zdołałam już
przywyknąć.
- Więc znajdźmy ją prędko – warknął. –
Niepotrzebnie tracimy czas.
- Zastanawiam się, co ją ugryzło – wyżaliłam się,
niestety na głos.
- Hm, zachowywałaś się jak dziecko. Odmówiłaś
podróży bez podania żadnych, konkretnych powodów.
Jeszcze chwila, a zdradziłabym mu ten powód, ale z
równowagi wytrącił mnie Itachi, z nostalgią wgapiając się w panoramę lasu.
Znakomicie. Jego też zanudziłam na amen.
- Chodźcie. – Zaprowadziłam ich do lasu, a w drodze
wyliczałam sobie tematy, o których moglibyśmy gaworzyć. Liczba? Zero. Akemii,
nie masz nic wspólnego z osoba ich pokroju! W końcu na myśl przyszło mi coś
naprawdę sensownego. Coś, co mnie ciekawiło: - Zostawiliście kogoś w Konosze?
- Kilku ocalałych – powiedział Itachi.
Początkowo nie byłam pewna czy chcę o tym mówić,
lecz przekonała mnie podwojona szansa na zaakceptowanie mojego rozumowania.
Dziadek mówił kiedyś, że jeżeli nie mamy komu się wygadać, najlepiej powiedzieć
o wszystkim nieznajomym. Niechże to się sprawdzi i moje serce poczuje się
lepiej.
- Byli dla was ważni?
- To tylko ocaleni – westchnął Sasuke, mówiąc to
takim tonem, jakbyśmy rozmawiali o przedmiocie albo o wspomnieniu; wspomnieniu
niewartym przytaczania.
Wolałam więc przemilczeć kwestię bliźniaków, którą
przełknęłam z powrotem, a która cisnęła mi się na usta. Może Uchihowie nie
mieli na głowie dzieci, może z tego względu postrzegali całokształt inaczej,
bo, myśląc o tym głębiej, za Fumisuke w ogóle bym nie zatęskniła.
- Hej. – Podskoczyłam w miejscu, gdy czyjaś dłoń
ścisnęła moje ramię. To był Sasuke. Nie patrzył na mnie, tylko obserwował coś w
oddali ze ściągniętymi brwiami. – To nie jest u was normalne, prawda?
Spojrzałam tam, gdzie on.
- Zależy – odpowiedziałam mu. Po niebie płynęła
chmura, szarobura, jakich mało. Jedyne, co wyróżniało ją na tle innych to fakt,
że siąpiła deszczem. Sheeiren, pomyślałam z poczuciem zwycięstwa.
Itachi pokazał nam prawidłowy kierunek.
- Chyba ją znaleźliśmy.
- Najwyższa pora. – Sasuke ruszył do przodu.
Mięśnie miał naprężone, a na twarzy odbicie myśli; okrutnych, jak
przewidywałam. Na poszukiwania straciliśmy mnóstwo czasu, ale to ja byłam winna
tym zamieszkom. Teraz wiedziałam już, że, posiłkując się słowami Sasuke, była
to najwyższa pora na krok wprzód. Musiałam wreszcie wylecieć z gniazda, bo
przecież sama, przed bliźniakami, Hinatą i Fumisuke, nie udowodnię, że klan
Nikiro nie słynie tylko z beznadziejnych, nieuzasadnionych konfliktów.
- Akemii. – Ocknęłam się, dzięki Sasuke. Bracia
dotrzymywali sobie kroku na przodzie, a ja człapałam za nimi, zbyt wolno, bym
ich nie rozdrażniła. – Idziesz? – Sasuke mnie zaskoczył. Miał niebywale miękki
głos i wszystko wskazywało na to, że wcale się nie wścieka. Rozochocona,
podeszłam bliżej. – Chyba nie mamy wyboru. Musimy wam zaufać. Tobie i Sheeiren
.
- Na razie nie próbowałyście nas zjeść, czyli do
kanibalizmu wam daleko. A właśnie. Nie zachowujecie się też jak inni ocaleni,
których mieliśmy okazję spotkać – rzucił Itachi.
- To znaczy?
- Wasze przywitanie było w miarę ciepłe. Kiedyś
próbowano nas zbić, bo wdarliśmy się na „ich tereny”. Apokalipsa namąciła
ludziom w głowie.
- Niektórzy to szaleńcy – dopowiedział Sasuke.
Pomyślałam o Hinacie. Śmierć ukochanego mocno nią
wstrząsnęła, a i w nocy słyszałam jej majaki. Z reguły zasypialiśmy w
podziemiach, wszyscy razem, wymieniając się wartami. Sheeiren i tak niewiele
sypiała i obie przysłuchaliśmy się szeptom Hinaty. „Naruto. Naruto. Naruto.”
Wtedy do naszych kronik dopisała się następna chwila, w której byłyśmy zgodne.
- Cieszę się, że przed apokalipsą nie kochałam
żadnego mężczyzny – zwierzyłam się jej półgłosem.
- Jakie to praktycznie. Tęsknić za jedną osobą
mniej.
Teraz przedzierałam się przez las, żeby ją
odszukać. Chmura wciąż lewitowała w powietrzu, a deszcz nie przestawał rzednąć.
Właściwie odniosłam wrażenie, że pada z podobnym natężeniem, którym Imai zwykle
beształa mnie za nieuważne postępowanie lub głupią gadkę. Coś się z nią działo.
Nigdy się tak nie zachowywała.
- Szybciej – popędziłam braci i wreszcie
zdecydowałam się na bieg. Przecież to mógł być sygnał. Akemii, jestem w niebezpieczeństwie. Kiedy będzie już po wszystkim
nigdy się do tego nie przyznam, ale teraz, bardziej niż czegokolwiek potrzebuję
twojej pomocy! Sheeiren często używała swoich jutsu jako nawigatorów.
Naprowadzały resztę naszej gromady na ucztę, gdy, przykładowo, Imai upolowała
jakieś zdrowe jagnię. Chryste, możliwe, że los dał mi szansę, żebym w sposób
widowiskowy dała początek nowemu rozdziału w życiu. Wkrótce wyruszę w podróż z
dwoma konoszanami, następnymi dzierżycielami kekkei genkai, a więc klasą wyższą
w hierarchii społecznej. Nie obowiązywała ona w żadnym kraju, lecz w mojej
podświadomości. Od dawna dążyłam do tego, by znaleźć się na szczycie.
Teraz zdobyłam okazję.
Wysłałam chakrę do stóp, wzbijam się w powietrze i
zanim wylądowałam na gałęzi jednego z solidniejszych drzew, dobyłam się mojego
pokiereszowanego kunai. Cha! Bracia wzdrygnęli się na szczęk żelaza i świst,
jaki towarzyszył przecinanemu powietrzu. Następne metry połykałam, przeskakując
z gałązki na gałąź, licząc, że żadna nie połamie się pod moim ciężarem. Drzewa
ciężko zniosły wybuchy i były raczej cherlawe.
Jednak dokonałem tego. Chmurka była już w pobliżu,
a gałęzie nie zawiodły. Za sobą słyszałam odgłosy braci Uchiha, ale
zignorowałam ich i wskoczyłam na domniemane pole bitwy, zastając… TO!
- Sheeiren?
Sheeiren siedziała skulona pod drzewem, ramiona jej
drżały i przestraszyłam się, że płacze, choć było to najmniej oczekiwanie i
możliwe. Kiedy poderwała głowę, na jej twarzy nie odmalowywało się nic ze
smutku, lecz złość, rozgorzała nienawiść, którą migiem skierowała na mnie.
- Shee… - zaczęłam się cofać.
Jej dłoń zaczęła zataczać koła. Znałam ten gest i
przypominał mi o rzucającym urok magiku.
- Sheeiren, wiem, że jesteś na mnie zła, ale
wszystko ci wyjaśnię. Rozmawiałam z Sasuke i… chyba przemówiłam mi do rozumu.
- Ty nie masz rozumu – warknęła z pobrzmiewającym w
głosie oskarżeniem. – Tobie nie ma do czego przemawiać!
Rety, była cała przemoczona, zupełnie jak ja, choć
woli trochę mi już podeschły i wszystko, czego chciałam uniknąć, to następnego
kontaktu z deszczem.
Na połać wkroczyli bracia. Sasuke patrzył na mnie
dziwnie, ale nie skupiłam się, by rozszyfrować tę minę, bo naczelną kontrolę
przejęła nade mną panika.
- Sasuke, Itachi…
Sasuke stanął obok mnie, słuszny i rozgniewany
zarazem. Przez tą krótką chwilę poczułam, jakbyśmy znali się od wieków. My
wszyscy, w czwórkę. Jakkolwiek infantylne było to wrażenie, uleciało ze mnie w
chwili, gdy lewitująca nad Sheeiren chmurka przestała płakać.
- Twoja koleżanka właśnie przestała sprawiać
problemy, a teraz? Robicie jakieś wymiany? Raz jedna, raz druga irytuje mnie do
szczętu!
- Sasuke! – syknęłam na niego przez zęby.
- Tracimy czas! Na dziś dość mam babskim nastrojów.
Zgodziłaś się, więc chodźmy wreszcie w świat, z dala od tej ponurej
rzeczywistości.
- Ta ponura rzeczywistość prawdopodobnie objęła
cały świat – przypomniał niewinnie Itachi. Nie był wytrącony z równowagi, jak
Sasuke, więc podejrzewałam go o zachowanie większej czujności, lecz chyba nie
zorientował się jeszcze o zagrożeniu.
- Głupi świat! Głupia rzeczywistość! – ryknęła
Sheeiren i właśnie wtedy ta prześladująca mnie od miesięcy chmurka znów
zainicjowała wyścig. Cholera jasna! Popchnęłam Sasuke z powrotem w kępy, z
których wyleźliśmy. Początkowo stawiał opór, ale gdy pociągnęłam go za
nadgarstek zaczął być posłuszny.
- Chcesz zmoknąć?! – zezłościłam się. Zamierzałam
porwać i Itachiego, ale w ferworze, zaburzonej orientacji w terenie i
niewyraźnej widoczności, w ogóle nie potrafiłam objąć go wzrokiem. Więc
pomknęłam w przód, a Sasuke widocznie zdał sobie w końcu sprawę jak wielkie
czyha na nas niebezpieczeństwo, bo dorównał mi kroku, a nawet zaczął wlec, gdy
osiągnął lepszą szybkość.
Po lesie rozchodził się czyjś śmiech.
- Czy to ona? – usłyszałam Sasuke.
Nic nie powiedziałam, gdyż śmiech Shee z taką
domieszką emocji był dla mnie nowością. Brzmiała jak nawiedzony naukowiec,
którzy zagubił się we własnej pasji i właśnie rozplanowuje jak przejąć władzę
nad światem shinobi.
Co ją napadło?
- Drzewo! – krzyknął Sasuke i cudem ominęłam
przeszkodę, co wcale nie oznaczało, że wyszłam z tego bez szwanku. Przez nagłą
zmianę kierunku, nogi mi się poplątały i grzmotnęłam barkiem w Sasuke,
spychając go na bok. Uchiha otarł się o drzewo i zwolnił, a uścisk za moim
nadgarstku pociągnął mnie za nim.
- Nie – jęknął. Chłost nad naszymi głowami
sugerował przybycie chmury.
- Znowu wygrała – parsknęłam i zanim zalał nas
deszcz, Sasuke zdążył przysiąść pod drzewem i przymknąć oczy. Nadzwyczaj
spokojny. Głowę dałabym sobie odciąć, że po jego twarzy przemknął cień
uśmiechu. – Jesteś za spokojny – uświadomiłam go.
- A wy jesteś naprawdę walnięte, niepoważne i
śmieszne.
Jasny gwint. Zaczęłam się telepać, gdy zimny deszcz
oblał mnie jak kubeł wody i dał we znaki. Stałam nad Sasuke w zupełnej ciszy,
czekając aż wydarzy się cokolwiek, co byłoby zdolny wyrwać mnie z niezręcznej
sytuacji.
Moje życzenie się spełniło. Z lasu wyłonił się
Itachi, cały roześmiany. Wręcz promieniował tym swoim entuzjazmem.
Sasuke powstał, gdy zaczęto nam klaskać.
- Tą komedię świetnie się oglądało, doprawdy –
odezwał się jego brat. – Brakowało tylko popcornu.
- Co masz na myśli? – Wytrzeszczyłam na niego oczy,
a Sasuke zrobił się niespokojny i zły. Znowu.
Shee wylazła zza drzewa. Twarz jej się śmiała i nie
podpatrzyłam w niej nic, z tamtej skulonej w kłębek dziewczyny, którą podlewało
jej własne jutsu. Minę zmieniła tylko na moment, łypiąc złowrogo na Itachiego.
- Wiedziałeś gdzie mnie szukać?
- Mam swoje sposoby – odrzekł z misternym
uśmiechem.
- Zaraz – mruknęliśmy chórkiem, a to Sasuke
dokończył: - Wiedziałeś, gdzie ona jest? Od samego początku?
- Tak.
- Wiesz, ile czasu straciliśmy? - syknął Sasuke.
- Wiesz, jaki ubaw miałem? – przekomarzał się z nim
Itachi.
- Świetnie. – Sheeiren włączyła się do dyskusji,
choć Sasuke usta miał rozwarte i był gotów dolać więcej oliwy do ognia. Imai
nałożyła z powrotem swoją zwyczajową maskę i przeczesała palcami swój koński
ogon. – To co? Chyba najwyższy czas się spakować?
- Żarty sobie robisz?! – wzburzył się Sasuke.
Imai nie zwróciła na niego uwagi. Zniknęła między
dwoma kępami zieleni, a wiatr przyniósł nam jej ostatnie słowa.
- Rada na przyszłość? Nie szukajcie mnie, gdy chcę
pobyć sama. No wiecie… z jedyną rozumną osobą w tym towarzystwie. Nikiro!
Spinaj dupsko, czas spakować twoje klamoty, prawda?
- Nienawidzę cię – bąknęłam i podreptałam za nią.
Rzut oka pokazał mi, że Itachi próbował udobruchać
brata, ale ten trząsł się bezustannie ze złości, a oczy płonęły mi furią i
drapieżną chęcią mordu. Och, doskonale wiedziałam na kim ma największą ochotę
go dokonać i fakt, że nie byłam to ja, sprawił mi wiele radości.
Sheeiren
Miałam już tego wszystkiego po wyżej uszu.
Opuściliśmy Ame jakieś kilka godzin temu, a ja przez cały ten czas starałam się
nie wydobywać z siebie gamy przedziwnych dźwięków, w tym sapnięć,
chrząknięć i w największej mierze przekleństw. Nie dość, że miałam niesprawną
nogę, to do tego partnerami mojej podróży była dwójka Uchihów: jeden dupek,
drugi ignorant, a do tego wszystkiego jeszcze Akemii, dla której zabrakło mi
już epitetów.
- A wy macie jakieś summony? - Nikiro przerwała
niezręczną ciszę, która trwała dość długo. Olałam ją jednak koncentrując się na
swej niedoli, związanej z bolącą nogą. Zawsze nosiłam przy sobie
bandaż - miałam go nawet w czasie apokalipsy i tylko dzięki temu miałam jak
(prowizorycznie ale jakoś) opatrzyć sobie kostkę. Pomińmy ten nieistotny
element, że z medycyną mam tyle wspólnego co Stefan ze smokiem…
Okazało się, że bracia tez nie poświęcili jej
swojej uwagi. Jedynie Sasuke popatrzył na nią litościwie, lecz ona niezrażona
ciągnęła dalej - bo Shee ma jednego i...
- Shee? - zakpił Itachi - jak to brzmi...
- Masz z czymś problem, Uchiha? - warknęłam
zirytowana i jego reakcją i swoją niemocą. Wrrrr.
- Szi szi - zaczął wymawiać skrót mojego imienia
tak bardzo spłaszczając samogłoski do granic, że naprawdę brzmiało to z lekka
głupio - u nas podobnie nazywają się psy. Szi szi... no jak to szło?
- Szitsu - najbardziej chamsko jak się dało, Sasuke
przeliterował mi praktycznie rasę tego czworonoga, a ja już nie wiedziałam na
co denerwować się bardziej.
- Ale spokojnie, nie pasujesz do nich - odetchnęłam
w duchu, mając jednak zaciętą minę - one nie są wredne, niemiłe i uparte
jak osły.
- Sugerujesz coś? - syknęłam, gdyż nagle kostka
bardziej niż wcześniej postanowiła zaprotestować.
- Że musimy zrobić postój, a ty odpocząć.
- Wcale nie!
- Tak!
- Co tu się wyprawia?! - Stefan ni stąd ni zowąd
pojawił się przed nami na drodze i stanął jak na rasowego kowboja przystało.
Łapy oparł na biodrach, szeroko rozstawił nogi i dumnie podniósł głowę. Jak
tylko dotrzemy do jakiejś wioski zrobię mu taki kowbojski kapelutek, on aż się
o to prosi.
- A ty to kto? - spytał Sasuke, mrużąc oczy -
raczej co? - poprawił się, a pysk Stefana przybrał czerwony kolor.
- Ja ci zaraz pokaże KTO! - krzyknął i wypiął pierś
do przodu, a ja uśmiechnęłam się lekko i puściłam do niego oczko - nazywam się
Stefan i jestem odwiecznym opiekunem klanu Imai, który nie raz uratował jego
przedstawicieli od śmierci! - z całych sił starałam się nie roześmiać, bo Stefan
jakoś zawsze gdy pojawiało się realne zagrożenie, znikał z pola mojego
widzenia, a wracał do mnie dopiero po walce.
- Stefcio - skwitował Itachi, machnąwszy ręką.
- A ty jak się nazywasz, że tak kozaczysz,
co?!
- Itachi - chłopak kucnął, żeby być ze smoczkiem na
równi.
- Itaczi - przedrzeźniał go Stefan, jak Sasuke
przed chwilą mnie - wiesz - przestawił jedną nogę do przodu, skrzyżował łapy,
opuścił głowę i patrzył na chłopaka od dołu. O! W tym momencie przydałyby mu
się ciemne okulary, byłby wtedy prawdziwym gangsterem - u mnie na dzielni, to
na psy woła się "itaa itaa". Hał hał do nich nie trafia - jego mordka
zrobiła się smutna, a on wyglądał jakby naprawdę sięgnął dna rozpaczy.
- Przynajmniej oboje jesteście psami. Jeden do
jednego - powiedziała Akemii zadowolona, że coś zaczęło się dziać. Miałam
wrażenie, że brakowało nam ringu, a jej obcisłej kiecki i wielkiego
transparentu 1:1.
- To miejsce będzie dobre na postój - powiedział
Itachi, zrzucając plecak pod najbliższym drzewem. W myślach odetchnęłam, ale w
rzeczywistości? Choćbym miała się zajechać nie powiem ze coś mnie boli.
- Serio? - mruknął zrezygnowany Sasuke.
- Tak - chłopak rozprostował ręce i popatrzył na
nas sceptycznie - nasza ranna księżniczka zostaje tutaj ze mną,
przygotuję teren. Wy znajdziecie drewno, czuję że to będzie zimna noc -
odprawił ich jednym ruchem reki, a oni wbrew pozorom bo bez słowa odeszli dalej
w las. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc zawstydzoną Akemii podążającą za
młodszym Uchihą - ta jaszczurka jest twoja? - spytał wskazując na Stefana,
który oddał się całkowicie wpierdzielaniem znalezionej przed momentem maliny.
Gdy jednak usłyszał słowo “jaszczurka”, jego szczęki przestały pracować, a oczy
ściemniały.
- Coś ty powiedział?!
- O co ci chodzi...
- Jestem smokiem!
- Tak? A ja sprawcą apokalipsy - sarknął, wyjmując
z plecaka dwa koce. Okej, ta pyskówka mu wyszła. Jeszcze trzy miesiące temu nie
miałaby sensu, ale teraz każdy kto przeżył przynajmniej wiedział, jak bardzo
Itachi mu nie wierzył.
- Jestem pełnoprawnym smokiem! - wrzasnął, głośno
siadając na tyłku.
- Już chyba wiesz, co o tym myślę...
- Sheeiren zrób coś! - krzyknął, a ja dopiero
teraz sobie przypomniałam, że też potrafię mówić.
- Mówi prawdę, jest moim opiekunem -
mruknęłam, klapnąwszy na rozłożonym kocu.
- No widzisz?!
- I tak ci nie wierzę… - oponował Uchiha,
rozglądając się dookoła.
- Idę sobie stąd! Zobaczysz Itaa! Jak psy
dupami będą szczekać to właśnie to: Itaa! - żachnął się, lecz uszka momentalnie
mu oklapły - teraz w samotności napiszę wiersz o tym jak jest mi źle! -
popatrzył na mnie ciepiętniczym wzrokiem i zniknął w obłoczku pary.
- On pisze wiersze? - Itachi zatrzymał się w pół
kroku, obracając się do mnie przez ramię.
- Mogłeś być dla niego milszy - fuknęłam, ignorując
jego pytanie i poprawiając bandaż, który robił wszystko, prócz znajdowania się
na poprawnym miejscu.
- I kto to mówi? - zakpił.
- Czep się, co?
- Mogę się czepnąć, tylko czego? - on się chyba
wybitnie bawił, gdy ja kipiałam z ogólnego zdenerwowania.
- Siebie…
- Ale jeśli już kaaażesz mi się czepiać -
uśmiechnął się cwaniacko, a ja zaczęłam żałować swoich słów - mogę przyczepić
się twojego nieudolnie założonego bandaża, który źle usztywnia ci kostkę, przez
co ta cię boli i jak idziesz to…
- Przestań - przerwałam mu.
- I jak idziesz to tak dziwnie sapiesz, wzdychasz.
- Przestań…
- I ogóle wyglądasz dość żałośnie.
- Jeszcze słowo…
- Aczkolwiek pomijając twój ogólny wygląd w
tym momencie, który naprawdę nie sięga zawrotnej wysokości, to jestem skłonny,
aby stwierdzić, że masz kompleksy i to dość poważne oraz, aby sądzić, że...
- Zamknij się, Uchiha!
- Że jeśli dalej będziesz paradować w tym, tym
czymś - wskazał na moją kostkę - to nie ujdziemy za daleko.
- Jesteś totalnym chamem! - warknęłam, łapiąc się
za głowę. Nikt mi jeszcze nigdy tak nie nagadał. Co za bezczelny cham…
- Jest to całkiem nowe określenie mojej osoby -
mruknął zadowolony, po czym podniósł wielki konar drzewa leżący na ziemi i
przytachał go obok koca na którym siedziałam.
- Idź stąd - syknęłam, mając go dość. Uh. Niech
wróci Akemii. Muszę się na kimś wyżyć.
- Gdzie oni się podziali… - ponownie mnie dziś
zignorował, szukając wzrokiem naszej parki, która niedawno wyruszyła w podróż
po drewno - dobra, im szybciej, tym lepiej. Siadaj - pokazał konar, a ja
popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Tu jest mi dobrze, z resztą nie chcę twojej
pomocy - fuknęłam, starając nie zwracać uwagi na to, że pomimo bycia chamem,
nadal był przystojnym chamem - wolę, żeby mnie bolało niż… Hej! Co ty robisz?!
- wrzasnęłam, kiedy ten wziął mnie pod pachy i usadowił na tym pieprzonym
konarze.
- Nie trzep się - mruknął melodyjnie, gdyż był nad
wyraz spokojny, a nawet lekko rozbawiony, co tylko potęgowało moją irytację.
Warknęłam, próbując wstać - siedź - popchnął mnie lekko w dół, a ja ponownie
klapnęłam na tyłku. Zmrużyłam oczy, chcąc, żeby zostawił mnie w spokoju.
- Naprawdę nie potrzebuję twojej łaski.
- Jakiej łaski, hm? Pomagam niewieście w potrzebie,
taka już ma rola.
- No nie wierzę! - wyrzuciłam ręce do góry.
- W co?
- Czyś ty zwariował?! Masz humor bardziej zmienny
niż baba w ciąży!
- Do baby mi akurat dość daleko - w momencie, gdy
dotknął mojej kostki, mimowolnie ją do siebie przyciągnęłam.
- Czy musisz być taka problematyczna? - spytał
wyraźnie znudzony.
- Kto tu jest problematyczny?
- Nadal ty - śpiewnie zaintonował te dwa słowa i
chyba wyśmienicie się przy tym bawił.
- Hmpf.
- Zrobimy po dobroci, czy chcesz się szarpać? -
pstryknęłam, a nad nim momentalnie pojawiła się szara chmurka, a z niej lunął
ogrom deszczu. On westchnął i powiedział, patrząc się mi prosto w oczy -
zrozum. Bardzo lubię deszcz, ale to nic osobistego - jego oczy nagle zmieniły
barwę z czarnej na czerwoną, a ja miałam wrażenie, że spadam.
Spadałam, spadałam i spadałam. Na początku
krzyczałam. Po chwili jednak zaprzestałam, nie miało to sensu. Pochłaniała mnie
jakaś czarna dziura, a to wszystko wina tego chamskiego Uchihy
- I jak? - spytał, gdy nagle powróciłam do
rzeczywistości, cała … mokra.
- Coś ty mi zrobił?! - krzyknęłam, zaskoczona
szybkim powrotem jak i nadmiarem wody … wszędzie.
- Uh - westchnął i wstał, wyciskając swoją
koszulkę.
- Odpowiedz mi! - byłam zdezorientowana, a ja
nienawidzę czegoś nie wiedzieć. Do tego było mi … zimno.
- Nie - odparł sucho, a ja już nie wiedziałam co ze
sobą zrobić. Oparłam dłonie o zimny konar i zamknęłam oczy. Świetnie! Stefan
się obraził. Jestem cała mokra (a przecież technikę skierowałam na niego!)
Akemii zniknęła gdzieś w lesie z “panem dupkiem”, a “pan arogancki” właśnie coś
mi zrobił, a ja nadal nie miałam pojęcia co! Spojrzałam na moją kostkę, a tu
czekało mnie kolejne zaskoczenie.
- Coś ty mi zrobił - powtórzyłam już spokojniej,
gdyż nie dość, że noga była ponownie opatrzona, to była sucha. Cała ociekałam
wodą… prócz prawej nogi.
- Wygląda na inteligentną, w rozmowie również
wywiera wrażenie osoby mądrej, a przy najprostszej iluzji zaczyna się gubić. I
weź ją tu zrozum, człowieku - sapnął sam do siebie, a do moich uszu zaczęły
dochodzić odgłosy głośnej rozmowy.
- Wcale nie jestem nierozważna! - oho, Akemii
wraca.
- Jesteś. Z tobą gorzej jak z dzieckiem - odgryzł
jej się Sasuke.
- Kłamiesz - po chwili pojawili się w moim polu
widzenia. Nikiro cała w błocie, trzymając w rękach suche gałęzie, popatrzyła na
mnie dziwnie, jakby czując, że coś jest nie tak. Bracia również wymieli
spojrzenia, tylko nic nie udało mi się z nich wyczytać...
- Coś nas, ekhm - chrząknął Sasuke - ominęło?
- Nie, dlaczego? - wyrzuciłam z siebie, gdyż miałam
zdecydowanie dość dzisiejszego dnia.
- Jestem skory, aby twierdzić ina…
Nagle powietrze przeszył ogromny huk. Odruchowo
uniosłam ręce do gardy i zmrużyłam oczy. Na pierwszy rzut oka mogłoby się
wydawać, że Akemii ponownie dziś użyła tego swojego gwiezdnego pyłu, lecz to
było coś innego, dusiło w gardle. Zaczęłam kaszleć, chcąc pozbyć się
drażniących drobinek.
- Hahahahah! - wokół nas zrobiło się ciemno, a do
naszych uszu dotarł szyderczy śmiech - uhhuhuhh - nieznany mężczyzna zaczął
jednak kaszleć tak jak my, gdy jego sylwetka zamajaczyła w tle - głupi pył! -
zaczął machać rękoma, a my wszyscy byliśmy zbyt zdezorientowani, aby jakoś
zareagować.
- Kim jesteś? - krzyknął Itachi, przebijając się
przez ten dziwny zgiełk.
- Jam jest mnichem! - pojawił się przed nami
starzec ubrany w coś, co spokojnie mogłabym przyrównać do worka na ziemniaki,
trzymając w ręce długą, drewnianą laskę.
- Kim? - ponowiłam pytanie Uchihy.
- Mnichem, który zbawi świat, malenia! Jestem
Edgaro!
AUTORKI
AKEMII
SHEEIREN
Dobry
dzień! Nie mam tu nic do powiedzenia, oprócz tego, że dzisiaj zwiedziłam z
Sheeiren pałac w Monachium o nazwie, której za Chiny ludowe nie mogę zapamiętać
– niemiecki po prostu, czarna magia, inny świat. Ale już jutro wybieramy się do
Paryża! Cha, oczaruję wszystkich moim słownikiem francuskim. Jest bardzo
obszerny.
Oui – Tak
Hłehłe,
taka ciekawostka.
Jestem! Pułkownik Imai melduje się na posterunku! Ołł jess.
Podoba mi się ten rozdział, szczerze wam powiem. A to nowość xd Tak, tak! Jutro
będziecie mogli dostać od nas pocztówkę prosto spod wieży Eiffla :3
Ta notka jest notką, która przechodzi do historii. Pojawił
się EDGARO!
Zapamiętajcie to imię. Będziecie wołać je w nocy!
Zapamiętajcie to imię. Będziecie wołać je w nocy!
Bywajcie!
Ohayo Akemii, Ohayo Sheeriren! :3
OdpowiedzUsuńNo ja tu zaglądam, patrzę, i zastanawiam się, gdzie jest nowiutki, profesjonalny szablonik, projekt by Shee, wykonanie by Akemii? ;__; A w szczególności czekam na Stefana, bo chcę go zobaczyć!
Oj Imai wpadła w deprechę. Bieda Imai, oj bieda. Zalecenia: wizyta u doktor Irochi (przyjmuje codziennie w godzinach popołudniowych) i tabliczka czekolady borówkowej dziennie. i jak nic wróci do zdrowia ;3
Akemii, ja również nie chwaliłabym się takimi "klamotami". Ale upierdliwy dupek Sasuke UCHIHA (tak podkreślam wyraźnie UCHIHA) nie zrozumie czegoś takiego jak wewnętrzne uczucia, chęć odzyskania wspomnień i tęsknoty po stracie bliskim. Także szpan na kalmotay czas zacząć!
Powiem jedno: STEFAN! ♥ chyba sobie go narysuję i powieszę na ścianie. A wcześniej wyślę Wam zdjęcie xD
Sheeiren już mówiłam, ale Akemii nie wie, że uwielbiam Wasze soundtracki *.*
Mnich Edgaro...Jeśli będzie śnił mi się tej nocy to...już nie mogę się doczekać!
Bywajcie, Nikiro i Imai, niech wena będzie z wami! ♥
Ohayo!
UsuńSzablon ... jest w drodze, tak sądzę, ne Nikiro?
Już mi humor wrócił, a co!
Dziś wycieczka z Akemii do Paryża, to wiesz... Nie to, że ją lubię, czy coś. Po prostu razem jedziemy do Francji, tak for fun.
Stefan ]:-> Już namówiłam na niego Nikiro, on będzie na szablonie!
A Edgaro jeszcze nie raz cię zaskoczy xD
Pozdrawiam ;D
Dobra, przybyłam! Nie bijcie za brak komentarza wcześniej i pod poprzednim rozdziałem, chociaż przeczytałam w przeciągu dnia, po tym jak mnie poinformowała Sheeiren, ale no... lenistwo xD
OdpowiedzUsuńWiedzcie, że nieważne co by się działo i jak mało by tu było komentarzy, jesteście zobowiązane to pisać! Nie ma zawieszania, przerywania, nie ma! Nie, nie, nie! Nie zgadzam się i koniec, tak? xD
A co do rozdziału, rozdziałów.
Nosz kurczę! I skąd niby pomysł, żeby zawieszać, hę?
Jest świetnie. Kocham Stefana, kocham tą miłość pomiędzy Akemii, a Sheeiren, którą widać na pierwszy rzut oka w tych ich kłótniach. Kocham wcielenie Itachiego, który ma jakieś zboczenie do "Będzie, będzie zabawa..." <3 bo sama mam XD
Co my tam dalej mamy... Sasuke! Nasz cudowny Sasuke. Aż sama zazdroszczę Akemii i Sheeiren, że możecie się przenieść w ich towarzystwo.
Kurczę, co tu dużo mówić. Czyta się szybko, ZA SZYBKO. A rozdziały pojawiają się za wolno. ZA WOLNO.
Rozumiem, że są inne blogi, które też czytam, ale no niee, ja chce wiecej!
Edgaro... już samo imię mnie rozwala, mnich Edgaro... wy to macie mózgi xd
Uuuu, Stefan na szablonie, Stefan wymiata XD
Czekam na nowy rozdział i pozdrawiam. Życzę weny i owocnej współpracy.
No i ogólnie wybaczcie za dość chaotyczny komentarz, ale Sheeiren może się domyślić, że to przez nową jedynkę do kolekcji z biologii, więc, Imai, daj ten bimber, proszę .__.
Ohayo ^^
UsuńNo nareszcie! -.-" Już miałam ci powiedzieć, że nigdy bimbru nie dostaniesz, a tu proszę bardzo, co za niespodzianka! Zasłużyłaś, Fuyu! ;3 Ołł jesss.
Stefan wymiata, o tam B| To dopiero początek przygód prawdziwego Polaka ukrytego w ciele smoka xd
Niech bajolodżi będzie z tobą ;D
Bardzo fajne opowiadanie :) Fabuła naprawdę wciągająca, sposób w jaki piszecie fantastyczny! Bardzo miło mi się to czyta tym bardziej że uwielbiam braci Uchicha. Jedna rzecz mnie tylko troszke ukuła (nie bierzcie prosze tego do siebie, bo może taki był wasz cel) że postać Akemii (której jestem ogromną fanką) jest pokazana w jakiś taki nieporadny sposób... nie wiem czy jest to efektem że też jestem blondynką i się z nią jednoczę, ale przy charakterku Sheeiren wychodzi na osobą troszkę banalną. Możliwe że planujecie pokazać jej wnętrze dopiero później, ale chciałabym aby Akemii również okazała się silną osobą i konkretną, a nie cały czas bezradną. Fajnie by było jakby czymś się wyróżniała. Może czymś pozytywnym. Żeby nie była tylko bezradną dziewczynką, dzieckiem u boku Sheeiren. Ale cóż. Jestem pewna że macie co do tego jakieś plany w końcu jesteście genialne ;) czekam na kolejny odcinek! Mam nadzieje że będzie szybko bo już za wami tęsknię! <3 Życzę duuużo weny i przede wszystkim czasu! :*
OdpowiedzUsuńOhayo ;)
UsuńAkemii w żadnym razie nie jest banalna! Wiesz, jak bardzo pozory mylą? :> To jest diabeł wcielony, buntownik od urodzenia, prawdziwa fajterka! (szczególnie jeśli chodzi o jogurty). Dzieckiem u mojego boku? Hhahah, no proszę cię. Nie pozwoliłabym mieć mojemu dziecięciu blond włosów XD więc nie powinnaś tak nawet pomyśleć xD
Dziękujemy za komentarz ;)
I wena i właśnie ten cholerny czas na pewno się przydadzą!
Pozdrawiamy ;D
A więc jestem i ja, moje kochanieńkie! Wiem, spóźniona, ale ja ostatnio miałam jakiś spadek formy na czytanie i komentowanie, co niespodziewanie odwróciło mi się wczoraj.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że nie spodziewałam się, że Sheeiren okaże jakąś swoją słabą stronę, a tym bardziej, że - o losie, kryjcie się! - będzie śpiewać. Chociaż nie powiem, że dobór piosenki genialny *,* Ach, aż chyba mi wróci faza na Dżem, która przeminęła jakieś dwa lata temu [*] "Skazani na bluesa" "Wehikuł czasu" "List do M." acchhh, serio się zaraz w to zasłucham <3 Ale wracając do właściwego tematu, Itachi ma swoje sposoby, he? Tak, ten czarny kruk od razu wydał mi się podejrzany. Żal mi tylko Shee, że to ptactwo zobaczyło jej słabość, a jak ono zobaczyło, to Itachi też... Haa! I tu przechodzimy do tej komicznej części notki z ich udziałem - matko, to porównanie tej dójki do psów serio było świetne xd No i Stefan! Nie wybaczę mu, że ukradł role Naruto z Captivitas, ale i tak przyznaję, że go lubię. I cholernie mocno skojarzył mi się z tym smoczkiem z Mulan xd Bo tamten też był taki chudy, nieporadny i wygadany, a przy tym był jej opiekunem. Przypadek? Nie sądzę B|
To teraz o Akemii. Ach te klamoty! <3 W sumie mi też byłoby wstyd się przyznawać, że zbieram jakieś duperele, które nikomu się na nic zdadzą, szczególnie po takiej Apokalipsie. Ale właściwie zardzewiałe kunaie wcale nie są lepsze xd Jestem ciekawa, czy w końcu coś zabrała ze swoich zbiorów i jeśli tak, to jak bardzo wyśmieje ją Sasuke, kiedy już je zobaczy xd No i czemu tak właściwie ona nie chciała opuścić wioski? Bo mi się wydaje, że to nie był tylko jej kaprys, a miała jakiś konkretny powód. Ach! No i scena jak uciekała z Sasuke przed deszczem Shee - epic! <3 Tu się uśmiałam równo, a szczególnie jak wyobraziłam sobie ten opętańczy śmiech Imai, a potem jak ona razem z Itachim się nabijała z dwójki uciekinierów. No co za dowcipnisie, no!
Dobra, ale jedno mnie dręczy. Oni w końcu posiadają chakrę, czy nie? Bo zgłupiałam. Chyba na początku była mowa, że po apokalipsie coś się stało i się nie ma chakry? Czy to mi się coś pomyliło? Bo jednak i Akemii jej użyła, i Shee do swojego deszczu tez musi chyba jej używać, nie? Bo i Itachi użył sharingana, to tu już zupełnie zidiociałam. To jak jest? Wytłumaczcie nierozumnej chusteczce :(
Buziaki, czekam na więcej! <3
WE-RY-FI-KA-CJA JEST BEEEEEE!
Honey, honey ohayo :D
OdpowiedzUsuńTak, Stefan to Imaiowska wersja Mushu. Good choise!
Akemii jest koksem. Wszystkiego się dowiesz ;3
Chakre mamy, mamy! Jak to tak bez chakry xd po prostu nie czujemy ich u innych, ale swoją możemy się posługiwać ;p
Przemyslimy sprawę weryfikacji xD
Pozdrawiamy! <3
Kawał dobrej roboty! :D
OdpowiedzUsuńNominuję do Liebsten Awards! :)
Więcej informacji : http://dragons-soul.blogspot.com/p/liebsten-awards.html
Późno już, w pracy jestem i kiwam się od prawej do lewej... nie bardzo chce mi się już myśleć, więc napiszę tylko, że rozdział dłuuuuugi, ciekawy i momentami śmieszny :D.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze losy, weny życzę! ;)
Dziękujemy ^_^
UsuńWyśpij się wreszcie, to pogadamy ;p
Dzieeeeń dobry!
OdpowiedzUsuńWidać, że nasi bohaterowie mają niezłe rozdwojenie jaźni. Z początku tylko Itachi, później przyszedł czas na Shee i na końcu Akemii. Tylko Sasuke twardo trzyma się jednej osobowości, widocznie uważając, że jest już nad wyraz zajebista i nie trzeba jej zmieniać. Trudno zaprzeczyć.
Albo mi się wydaje, albo ten rozdział był dłuższy od poprzednich. Oby tak dalej kochane!
A spodobał mi się tutaj Sasuke! Bardziej rozmowny się zrobił i bardzo dobrze. W sensie na razie to bracia Uchiha dowalają jak mogą swoim przyszłym kandydatkom na żony, ale taki już chyba ich urok.
Chamstwo i troska jednocześnie. Dodać do tego zniewalający wygląd i połączenie wychodzi idealne.
Itachi, Itachi, Itachi ( to wcale nie obsesja) jest tak kurcze niesamowity. Już na pierwszym rozdziale musiałam przestać czytać, bo śmiałam się jak opętana, gdy zaczął śpiewać. Mam nadzieję, że częściej będzie to robił. Mam nadzieję, że będzie częściej w tym swoim dobrym humorze!
Kompletnie zmieniając temat, to co z Hinatą?! Tak ją po prostu zostawiłyście na pastwę losu? No.... okey xd
Z wolą autorek się nie dyskutuje :D
Podsumowując rozdział piękny i miejscami tak uroczy. Aż się nie mogę doczekać następnego.
Pozdrawiam i życzę weny!
Ach zapomniałabym. Śpiewająca Shee! Shee śpiewająca Dżem! To Ci dopiero! Całkowicie się zakochałam w tym fragmencie.
UsuńPewnie jeszcze o czymś zapomniałam wspomnieć, ale cóż. Trzeba się pogodzić ze sklerozą.
Itachi :3
UsuńOn samą swoją obecnością błyszczy, a co dopiero całą resztą *.*
"Tylko Sasuke twardo trzyma się jednej osobowości, widocznie uważając, że jest już nad wyraz zajebista i nie trzeba jej zmieniać. Trudno zaprzeczyć. " - Akemii pewnie w tym momencie z aprobatą kiwa głową. Potem będzie się ze mną kłócić, że Sasek jest lepszy! Hmpf. Jej (przyszłe) niedoczekanie.
Dziś nowy rozdział, więc będzie dużo Itasia :3 Ojoj, szykuje się rozmowa ItaShee od serca <3
Shee jeszcze nie raz będzie śpiewać :>
Pozdrawiam ;D
Ponieważ Sasuke JEST LEPSZY.
Usuń*gotowa na fight*
Co tu dużo mówić. Rozrywki mi w wami nie brakuje. Ale mam pytanko i chyba głównie do Sheeiren. Czy Stefan słusznie przypomina mi Mushu (nie mam zielonego pojęcia czy dobrze to napisałam) z Mulan Disney'a? Bo smok, a raczej smoczek, pyskaty i opiekun klanu. Wszystko pasuje. Czy to przypadek?
OdpowiedzUsuńCzyli jednak, to jest ta Hinata. Jakim cudem, ona znalazła się tam, a nie w Konoha?
OdpowiedzUsuńHym, są różne rodzaje współczucia albo trzeba z kimś popłakać albo dać mu solidnego "kopniaka", w zależności co na kogo działa.
Itachi jest cudowny, w szczególności, w stosunku do Sasuke - moment w którym pili wodę - chociaż, można to zwalić na pozycję straszego brata (starsze rodzeństwo zawsze jest okropne - fajnie być starszą siostrą xd).
Nie dziwię się zachowaniu Akemii, która nie chciała opuściś swojej wioski, mimo wszystko, jest to poczucie, że lepiej zostać w miejscu, które się zna, niż podróżować w nieznane, nie wiedzieć, czego można oczekiwać - a z kolei Shee zareagowała zbyt impulsywnie, gwałtownie, bo wie, że przez podróż może przynieść coś innego (choć inne, nie zawsze znaczy lepsze, prawda?)
Eh.. ta piosenka Dżemu jest emocjonalnie rozwalająca <3
W każdym bądź układzie idealnie pokazałyście rozdarcie w takich właśnie chwilach.
Ah, Sasuke, głos rozsądku. Akemii, duma mnie rozpiera - "Tak, moja szansa! Pokaże im, co potrafię!"
Jak nigdy niezwracam uwagena błędy (jakoś ich nie widze nigdy), to czy we fragmencie:
"-Sheeiren, wiem, że jesteś na mnie zła, ale wszystko ci wyjaśnię. Rozmawiałam z Sasuke i… chyba przemówiłam mi do rozumu." - nie przemówił? xd
Czyżby Sasuke, na swój sasukowaty sposób stanął w obronie Akemii? Ochy i Achy <3
Stefan, został moim ulubieńcem! Ten to dopiero staje w obronie innych;d
Poza tym co zrobić? Nic się nie da zrobić z przystojnymi chamami.. ;p
Nie ma to jak mnich Edgaro - zbawiciel xd
Kolejny świetny rozdział :D
Nami
Hahahahhahahahahaha :D no nie mogę :D rozwalający cytat: Akemii, jestem w niebezpieczeństwie. Kiedy będzie już po wszystkim nigdy się do tego nie przyznam, ale teraz, bardziej niż czegokolwiek potrzebuję twojej pomocy! - hahaha, dalej, już myślałam, że Stefan dzisiaj wygra, ale Itachi go przebił swoimi tekstami :D cudne! <3
OdpowiedzUsuń